J.T. był zachwycony, natomiast Madison cierpiała w milczeniu.
– Będę udawać Meryl Streep w ,,Pożegnaniu z Afryką’’ – oświadczyła wreszcie, demonstracyjnie ziewając. – Może dzięki temu nie usnę. – Jesteś senna ze względu na dużą wysokość – wyjaśniła Lucy. – Nie jestem senna, tylko śmiertelnie się nudzę. – Madison! – upomniała ją matka. – Przepraszam – mruknęła dziewczyna. Droga zwęziła się jeszcze bardziej. Spod kół wzbijały się coraz gęściejsze tumany kurzu. W końcu przed nimi ukazała się mała chatka z drewnianych bali, a obok niewielka szopa wciśnięta między świerki. W tym miejscu droga się kończyła. Lucy zatrzymała samochód za zakurzoną czerwoną półciężarówką. – To chyba tutaj – powiedziała. – O rany – jęknęła Madison. – Zupełnie jak Clint Eastwood w ,,Bez przebaczenia’’. Lucy uśmiechnęła się do siebie. Madison nieustannie dostarczała zajęcia miejscowej wypożyczalni wideo, domagając się ściągania najrozmaitszych filmów. Jedna z nauczycielek w skądinąd znienawidzonej szkole starała się podtrzymywać jej zainteresowanie filmem. Trzy wielkie, hałaśliwe kundle wybiegły z cienia i otoczyły samochód, obszczekując go i warcząc, jakby nigdy jeszcze nie widziały obcego. – Czy myślisz, że one gryzą? – zapytał niespokojnie J.T. – Założę się, że mają pchły – dodała Madison. Po chwili wahania Lucy zdecydowała się otworzyć okno i sprawdzić, jak psy zareagują. Nie rzuciły się do szyby. To chyba był dobry znak. – Halo! – zawołała. – Czy jest tu ktoś? Naraz psy ucichły. Żółty mieszaniec labradora przeciągnął się i ziewnął, odległy potomek owczarka niemieckiego rozciągnął się płasko na ziemi, a najmniejszy, o nieokreślonym rodowodzie, biały w czarne i brązowe łaty, zaczął biegać w kółko i dyszeć. – Słyszeliście jakiś głos? – zdziwiła się Lucy. J.T. potrząsnął głową, równie zdumiony jak ona. Ta wyprawa przerosła jego najśmielsze oczekiwania. Chłopak nagle znalazł się pośrodku dziczy w Wyomingu, w towarzystwie trzech nieprzyjaźnie nastawionych psów i bez żadnej ludzkiej istoty w polu widzenia. – Plato powinien przysłać z nami uzbrojonego strażnika – prychnęła Madison. Lucy westchnęła. – Zostańcie tutaj, a ja sprawdzę, czy rzeczywiście trafiliśmy we właściwe miejsce. Odpięła pas i ostrożnie wysiadła z samochodu. Psy nie zareagowały. – Widzisz, J.T.? – uśmiechnęła się do zdenerwowanego syna. – Wszystko w porządku. Skinął głową, ale nie wydawał się przekonany.