- Przesunał wzrokiem po jej ciele. - Tego, co mi sie nale¿y.
451 Ogarneły ja mdłosci. - To ty próbowałes mnie zabic. Wyskoczyłes przed mercedesa Pam, tam, na drodze, a potem byłes w szpitalu i w mojej sypialni. Dodałes mi czegos do soku. - Tak, to było naprawde niezłe. Musiałem wejsc do twojego pokoju, ale robiłem to ju¿ wczesniej. No, no, jestes bardziej inteligentna, ni¿ sie wydajesz. Przypomniała sobie sylwetke w oknie. - Ale ci sie nie udało - rzuciła. Postanowiła, ¿e nie da sie zastraszyc. - Wkrótce to naprawie. - Zwrócił sie do Jamesa: - Zamknij sie! Zamknij sie, kurwa! - To tylko dziecko! - Nie, to nie tylko dziecko. To pieprzony wnuk Conrada Amhursta -syknał. Winda zatrzymała sie na poziomie parkingu. Kylie rozpaczliwie starała sie wymyslic jakis sposób, by uciec z rak tego szalenca. Monty wypchnał ja z windy na parking. Poczuła silny zapach spalin i smaru. - No, dalej - powiedział i pchnał ja w strone betonowych schodków prowadzacych na ulice. Niebo było ciemne, jak w nocy, wiał silny, porywisty wiatr. Kylie myslała o Marli i Aleksie, Eugenii, Philu Robertsonie, Cherise i Donaldzie Favier. Kto jeszcze był zamieszany w ten straszny spisek? Ilu ludzi zgineło przez pieniadze Conrada Amhursta? Pam Delacroix. Charles Biggs. A teraz Nick. Drogi Nick. A wszystko przez nia. Przez chciwosc. Przez jej pragnienie, by stac sie inna kobieta. Teraz, tego mrocznego, zimnego poranka, starała sie patrzec jednoczesnie na rewolwer Monty'ego, skryty pod jego kurtka, i swoje dziecko. Czy mo¿e zaryzykowac i zawołac o 452 pomoc? Chwycic swoje dziecko i zaczac uciekac, nie myslac o tym, co mo¿e sie stac? Nie... było ju¿ za pózno. - Obiecaj, ¿e nie skrzywdzisz mojego dziecka - błagała. - Mo¿esz zabrac je z powrotem do mieszkania i zostawic je tam albo wezwac taksówke i zapłacic kierowcy, ¿eby zabrał je do... - Zamknij sie! - ryknał Monty, patrzac na nia z wsciekłoscia. - Dzieciak zostaje ze mna. - Ale... - Wsiadaj - warknał, kiedy doszli do granatowego jeepa. Tak, to na pewno był ten sam samochód, który, zdaniem Nicka, jezdził za nimi, ten sam, który stał pod kosciołem Donalda Favier. Kylie nie miała wyboru. Przera¿ona, wsiadła do wozu. W srodku było brudno, smierdziało dymem papierosowym i smarem. Na podłodze le¿ało mnóstwo butelek po piwie i starych opakowan po meksykanskim jedzeniu na wynos. - Zapnij pas - rozkazał, siadajac za kierownica i kładac sobie płaczace dziecko na kolanach. Kylie wyciagneła po nie rece i natychmiast oberwała kolba rewolweru po nadgarstkach. - ¯adnych numerów - ostrzegł ja Monty. - Lepiej sie