- Quincy zeznawał przeciwko tobie w czasie przesłuchań, prawda? -
drążyła Rainie. - Jego opinia przekonała sędziego. - Prędzej, Kimberly! Nie możemy dopuścić, żeby zrobił tę bombę! Musimy coś zrobić! I to prędko! - Powiedział sędziemu, że cierpię na zaburzenia osobowości! W swojej fachowej opinii orzekł, że mam tendencje do manipulowania ludźmi, że jestem 247 egocentrykiem i że kompletnie brakuje mi współczucia dla innych! Krótko mówiąc, uznał, że mam tendencje psychopatyczne, że wykorzystuję dzieci do osiągnięcia swoich własnych celów! Stwierdził, że nie jest pewny, czy będą bezpieczne, jeśli kiedykolwiek zechcą postępować po swojemu. Od tamtej pory nie widziałem moich dzieci! Zdajecie sobie sprawę, co to znaczy? Jednego dnia byłem szanowanym ojcem rodziny. A następnego moje nazwisko znalazło się na zakazie widywania córek. Gdybym chociaż podniósł głos, odebraliby mi licencję. I byłbym kompletnie zrujnowany! - Od tamtej pory nieźle sobie radziłeś. - Rainie wzruszyła ramionami, starając się przedłużyć rozmowę. - Tak, kiedy przeprowadziłem się z Kalifornii do Nowego Jorku i wszystko zacząłem od początku - odparował Andrews. - Byłem sam jak palec. Nie miałem niczego. No, wiecie, z Mary Olsen mogłem mieć drugą szansę. Była ze mną w ciąży. Może bylibyśmy szczęśliwi. Ale Pierce spieprzył mi nawet to! Zmusił mnie, żebym ją zabił, zanim się dowiedziałem. - Teraz głos Andrewsa się zmienił. - Pieprzony skurwysyn! Zabrał mi wszystko, czego pragnąłem! Ale koniec z tym! Teraz to ja dyktuję warunki, to ja panuję nad sytuacją! Myślicie, że chce poznać opinię eksperta? No to mu ją przedstawię. Opinia eksperta w ładunkach wybuchowych! Nadszedł już czas! - Nagle szarpnął Kimberly za prawą rękę. Ona uniosła stopę, żeby walnąć go piętą w palce, ale straciła równowagę i zwaliła się na podłogę. Skrzywiła się i zaczęła się w niego wpatrywać. Rainie też się skrzywiła i tęsknie popatrzyła na pistolet, który leżał pod szklanym blatem stolika, ale wciąż był za daleko. Musiały coś zrobić. Czas się skończył. Myśl, myśl! No, prędzej! - Dzięki Bogu! Luke! Rainie spojrzała gdzieś za Andrewsa. To był akt desperacji, ryzykowna zagrywka. Andrews obrócił się. Pierwszy raz poczuł podmuch wiatru i pomyślał, że z flanki ktoś mógłby go zaskoczyć. Nie było czasu na nurkowanie po pistolet. Rainie chwyciła pierwsze narzędzie, jakie wpadło jej w ręce - metalowe kuchenne krzesło. - Co jest...? - Kimberly, teraz! Kimberly uderzyła Andrewsa łokciem w bok i walnęła stopą. Andrews stracił równowagę, więc instynktownie ją puścił. Usiłował unieść pistolet i wymierzyć. Rainie z całej siły uderzyła go krzesłem w głowę i barki. Zawył, kiedy krzesło i pistolet wyleciały w górę. Zrozumiał, że dał się nabrać na najstarszą ze sztuczek. - Suka! - ryknął. - Kimberly! - Rainie wrzasnęła drugi raz. - Pistolet! - Musiały odzyskać broń. Prędko! 248 Jej glock leżał pod stolikiem. Rainie padła na czworaka. Andrews zobaczył to i powstrzymał ją kopniakiem w szczękę. Kość trzasnęła i pękła. Rainie ujrzała gwiazdy i upadła na plecy. Zobaczyła tylko zamazaną postać Kimberly, jak rzuciła się po pistolet Andrewsa. On też ją zobaczył. Miał krzesło. Podniósł je nad głowę i ruszył na Kimberly. Kiedy opadło, Kimberly wydała dźwięk, jakiego Rainie nigdy nie słyszała. Andrews uśmiechnął się triumfalnie. Potem cisnął krzesło i schylił się po swoją broń. Pistolet kaliber 9 mm leżał bardzo blisko Kimberly. Tak blisko...