Krzyk Iriny - przeraźliwy, bez słów.
- Sandro, tak mi przykro... - Dean z zażenowaną miną pośpieszyła w jej stronę. - Co to jest?! - Sandra przepchnęła się koło niej i zobaczyła, że kobieta o pomarańczowych włosach przyciska do siebie Irinę. - Co wy tu robicie? - Daj spokój, Sandro. - Tony stał za plecami rudej z kartką w ręku, bardzo blady. I nic nie robił, po prostu stał i patrzył, jak zabierają mu córkę. - Muszą ją zabrać - tłumaczyła jej Dean, wyciągając rękę, by dotknąć jej ramienia. - Nie!!! - Sandra rzuciła się do przodu z wyciągniętymi rękami Próbowała pochwycić dziecko, ale ruda uskoczyła w bok i zdesperowane palce babki zdołały uchwycić tylko rękaw jej płaszcza. - Oddajcie mi ją! - Nic nie poradzisz, Sandro. - Dean miała mokre oczy. - Oddawaj! Irina patrzyła na nią wielkimi przerażonymi oczami. Z szoku i oszołomienia miała otwartą buzię, ale w tej akurat chwili nie krzyczała. Trzymająca ją kobieta obróciła się i zaczęła iść w stronę drzwi, a dziewczynka znów się rozkrzyczała. - Nie! - wrzasnęła za nimi Sandra, machając na oślep rękami, łapiąc się za włosy. - Nie wolno im! Nie mogą! Powiedz im, że nie mogą! - Mogą - rzekł cicho Tony. Reszta ekipy w milczeniu ruszyła za koleżanką. Nie okazywali żadnych uczuć ani wobec krzyczącego dziecka, ani zrozpaczonej kobiety, która niedawno straciła jedyną córkę, a teraz, w tej chwili, także jedyną wnuczkę. Sandra patrzyła za nimi przez chwilę, potem odwróciła się do pozostałych - Keenana ze ściągniętą, wymizerowaną twarzą i Karen Dean, która tylko zaciskała usta, unikając jej wzroku. I jeszcze na Tony'ego, wciąż stojącego niczym kawał drewna. - iy skurwysynu! - rzuciła się na niego z pięściami, płacząc, tłukąc go gdzie popadnie. On jednak nadal stał nieruchomo z oczami utkwionymi w przestrzeń. - Ty głupi, egoistyczny skurwysynu! - Pani Finch - odezwał się łagodnie Keenan. - Może byśmy... - Jak mogłeś pozwolić ją zabrać?! - Paznokcie Sandry dosięgły policzka zięcia; trysnęła krew. - Jak mogłeś to zrobić? - Ja nic nie zrobiłem - wykrztusił w końcu Tony, nadal nie ruszając się z miejsca. - To prawo. Wiedzieliśmy, że tak się musi skończyć. Karen Dean podeszła do Sandry od tyłu i położyła jej ręce na ramionach. Ale już nie musiała powstrzymywać zdesperowanej kobiety. Cała siła, cały zapał do walki opuściły ją nagle, a ręce zwisły