Martinez przystanęła przy biurku Hayesa i podała mu powiększone zdjęcia Olivii.
– Oto, co im się udało zrobić w laboratorium. Technicy przeanalizowali fotografię, powiększyli ją i wyostrzyli, szukając najmniejszych szczegółów i ukrytych elementów. – Wysłali ci to pocztą elektroniczną. – Mam – mruknął Hayes. Padał ze zmęczenia. Porównał oba obrazy – na monitorze i na papierze. – To łódź – ciągnęła Martinez. Dotknęła opuszką palca miejsca za głową O1ivii. – Widzisz te niewyraźne kształty? To kamizelki ratunkowe. A ten kształt na ścianie? Chyba w paski? – Podała mu kolejne powiększone zdjęcie. – Wygląda jak wiosło. – Łódź. Więc przetrzymuje ją na wodzie? – Jonas dotknął krawata, pogrążony w myślach. – Na przystani? W marinie? W suchym doku? – Szukał kolejnych szczegółów. – Albo na morzu. – Cholera. – Coś w tych zdjęciach nie dawało mu spokoju. – Może trzeba będzie skoordynować poszukiwania ze Strażą Przybrzeżną. – Martinez ściągnęła go na ziemię i podała kolejne zdjęcie. – Na rym jest coś, czego nie widać gołym okiem. Technicy uważają, że to końcówka nazwy łodzi widoczna na kole ratunkowym. Litery: n, n, e. Hayes na moment zamknął oczy i zaraz znowu uniósł powieki. Rzeczywiście. To wygląda jak koło ratunkowe. Z ledwo widocznymi literami n, n, e. Końcówka nazwy łodzi? Zamrugał powiekami, poczuł ogarniające go niedowierzanie. Nie. To niemożliwe. Nie. Cholera, nie. Ale łódź wydawała się znajoma. Widział te koła, te wiosła. Poczuł, jak lodowata dłoń ściska mu wnętrzności... Nie, to niemożliwe... A jednak miał dowód przed oczami.. Te litery na kole ratunkowym... To końcówka nazwy „Meny Annę”, łodzi, na której kilka razy wypływał z Corrine... Ogarnęła go panika. Przypomniał sobie wszystkie odwołane randki, telefony nie wiadomo skąd, szalony seks, który nigdy nie przerodził się w ciepłą bliskość, zrozumienie dla jego pracy i ciągle pytania, i zainteresowanie tym, co robi... – To jest łódź – powiedział stanowczo, choć każde słowo raniło do krwi. Jak mógł być tak głupi? Tak ślepy? – Nazywa się „Merry Annę”, na cześć Merry, matki Corrine O’Donnell. Nazwę wymyślił jej ojciec. – Corrine? – powtórzyła Martinez, patrząc na niego, jakby zwariował. – Przecież to... – Moja dziewczyna, wiem. – Było mu niedobrze, zdrada go dławiła. – Chciałam powiedzieć, że to policjantka. – Co tylko pogarsza sprawę, bo to ona jest morderczynią, i to ona ma Ohvię Bentz na pieprzonej „Merry Annę”. – Przez dłuższą chwilę patrzył jej w oczy, po czym sięgnął po telefon. – Dzwonię do mariny, niech sprawdzą, czy łódź jest w porcie. – A jeśli nie? Wolał nie myśleć o tym, jak daleko od brzegu mogła odpłynąć Corrine, świetna żeglarka. – Zawiadomimy Straż Przybrzeżną. Rozdział 39 Tak, jak ja to widzę, mamy dwa wyjścia – zaczął Montoya. Jechali do Parker Center w ślad za wozem patrolowym, który zabrał Jadę Hollister. – Wersja A: mówisz Hayesowi prosto z mostu, że jego dziewczyna to psychopatka i morderczyni. Wersja B; pomijasz go i mówisz komuś wyżej, na wypadek gdyby Hayes też był w to zaplątany. Bentz bębnił palcami w okno wynajętego mustanga. – Instynkt mi podpowiada, że Hayes jest czysty. Jakżeby nie? Poświęcał tyle czasu, żeby mi pomóc. Nie może być w dwóch miejscach jednocześnie. – Więc zdaj się na instynkt. – Montoya skinął głową i skręcił tak ostro, że zapiszczały opony. Zwolnił, by po chwili znowu przyspieszyć. – Do tej pory instynkt cię nie zawiódł. Ale musimy szybko działać i odnaleźć Corrine. O ile to ona ma O1ivię. Bentz skinął głową. Cały czas miał przed oczami zdjęcie żony, przerażonej, za kratami.